[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zaśmiał się krótko.
- Mówi ta, co czyta! Od godziny nie posunęłaś
się naprzód ani o pół stroniczki. Obserwuję cię, Lucy, i widzę.
Odchrząknęła.
- Tak...? Bo ja podziwiam widoki. Bardzo tu wszędzie pięknie.
- Widoki? Aha. Podziwiasz widoki.
- Co miało znaczyć to aha"? Wzruszył ramionami.
S
R
- Bo podejrzewam, że to głównie ja jestem twoim widokiem".
Przecież widzę, na co popatrujesz... Ale patrz sobie, patrz, do woli.
Jeśli uważasz, że warto na mnie patrzeć.
- Mylisz się! - zaprotestowała. - Jeśli nie czytałam, to
podziwiałam krajobrazy.
Pochylił się w jej stronę.
- Ja się mylę? Chyba jednak nie... Ale powiem ci - jego
spojrzenie złagodniało - że i mnie się chce na ciebie patrzeć. Zliczna
jesteś.
Objął wzrokiem jej wciąż kształtną postać, z zaokrąglającym się
dopiero lekko brzuchem. Lucy miała na sobie bladozielony kostium
plażowy, dopełniający barwę jej kasztanoworudych włosów. Siedziała
pod parasolką chroniącą jej jasną skórę Angielki.
Od kiedy przybyli tu, do górskiej rezydencji książęcej, spali
osobno: z woli Lucy. Tak więc nie odbyli jeszcze żadnej nocy
poślubnej. Guido był zbyt dumny, żeby się przymawiać o łaskawość
żony.
Ona zaś nie mogła się wciąż przełamać, nie była w stanie
zaakceptować tego, że jest niekochana, najwyżej pożądana. I że jej mąż
toczy z nią oraz z ich przyszłym dzieckiem tylko pewną grę. Być może
grę polityczną.
Guido westchnął i zamyślił się.
Dziś zawiózł Lucy nad morze, próbując wypełnić dzień czymś
innym niż niewypowiedziana frustracja i urazy między nimi. Nie
układała im się ta podróż poślubna... Zwłaszcza jemu się nie układała.
S
R
Znowu westchnął.
Lucy zerknęła ku niemu.
- Nie patrz tak na mnie - poprosiła cicho.
- Tak, to znaczy jak? Nie chcesz, żebym patrzył na ciebie jak mąż
na swoją nowo poślubioną żonę?
- Guido, daj spokój. Akurat taka ze mnie nowo poślubiona żona,
jak z ciebie mąż.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Dobrze wiesz, co chcę powiedzieć.
- Cara, dokonaliśmy wyboru, na który się zgodziłaś. Z
wszystkimi konsekwencjami.
Nie odpowiedziała. W jego oczach widziała rosnące pożądanie.
To pożądanie, które kiedyś jej pochlebiało... Pragnął jej, i przez to ona
miała go w swojej mocy. Lecz potem doświadczyła tej banalnej
prawdy, że jej mężczyzna chciał od niej tylko zaspokojenia fizycznego.
- Naprawdę myślisz, że seks zmieniłby coś między nami?
Zmieniłby na lepsze?
On przeciągnął się w leżaku.
- O, myślę, że tak. Na pewno. Na pewno od razu poczulibyśmy
się oboje... bardziej komfortowo.
- Czyli seks jako rodzaj terapii? Czy sportu...? To miałeś na
myśli?
- Nie trywializuj tego, Lucy. Dotąd nigdy nie byłaś trywialna.
Poczuła, że zasycha jej w gardle. Sięgnęła po plastikową butelkę
z napojem, aby zwilżyć wargi.
S
R
- Nie sądzisz, Guido, że mielibyśmy ważniejsze sprawy do
obgadania niż problem seksu?
- Tak? Na przykład jakie?
- Na przykład... to, że nie umówiliśmy się jeszcze co do tego,
gdzie na stale zamieszkamy.
- Aha. Cóż, ja proponowałbym mimo wszystko Nowy Jork.
- Nowy Jork? Ale ten twój penthouse zupełnie nie nadaje się dla
małych dzieci.
- No to możemy się stamtąd przeprowadzić gdzie indziej!
Potrząsnęła głową. Szło przecież o to, że Nowy Jork był jego
miastem. Ona sama czułaby się tam jak na wygnaniu, tymczasowo, jak
podczas swych międzylądowań. Zwłaszcza zamknięta w domu z
maleństwem i zapewne izolowana przez Guida od jego elitarnych
przyjaciół.
- Wymyśl coś lepszego. - Zdjęła okulary i przetarła je miękką,
papierową chusteczką.
- Coś lepszego? Nie chcesz Nowego Jorku?
- No, nie bardzo. Raczej nie.
- No to gdzie chciałabyś żyć?
- Może właśnie w Mardivino...? - Nagle pomyślała, że a nuż w
tym małym, śródziemnomorskim raju poczułaby się swojsko i
bezpiecznie?
Ostatecznie dobrze, czemu nie... Jednak jeśli Lucy liczy na to, że
on już zapomniał, czym jest Mardivino i że ona będzie tutaj mogła mu
coś narzucać, to się grubo myli.
S
R
- Jak sobie życzysz - odrzekł chłodno. - Może być Mardivino.
Czekała, że on powie coś więcej, ale nie.
- Słuchaj, Guido - podjęła - jest jeszcze coś, czego prawie nie
dotykamy w naszych rozmowach...
- Czyżby! - odparował z miejsca, jakby chciał powstrzymać
dalszy ciąg możliwych pretensji. - Oświeć mnie, co masz na myśli?
- Mam na myśli dziecko, rzecz jasna. Nasze dziecko.
- Aha - skinął głową. - A co byś chciała dorzucić?
Cóż on tak ironizuje? - przemknęło jej przez głowę. Przecież
dziecko naprawdę go obchodzi, bardziej niż cokolwiek innego.
Nie myliła się. Guido odrzucił nagle maskę ironii i wybuchnął:
- Tę sprawę mamy uregulowaną, jeśli się nie mylę! Intercyza
podpisana; wszystko wiadomo.
- Naprawdę wszystko?
Przyjrzał jej się.
- No dobrze, może i nie wszystko - zgodził się. - Ostatecznie
mogą się przydarzyć różne rzeczy. Mam jednak nadzieję, że nie
przytrafi nam się żadne nieszczęście, dziecko urodzi się zdrowe, ty też
będziesz zdrowa... - urwał, wykonując nieokreślony gest.
Ta jego ostatnia uwaga coś jej przypomniała. No tak, jego matka
umarła przecież przy połogu małego Nica. Guido musi mieć uraz na
tym tle. Nieszczęścia nie omijają także możnych tego świata. %7ładna
błękitna krew nie chroni przed zwykłym, ludzkim losem.
Miała ochotę dotknąć jego ręki, aby dać mu znać, że go rozumie.
Jednak on mógłby pojąć taki gest opacznie, na przykład jako inicjację
S
R
gry erotycznej, na którą czekał. Wobec tego wołała zostawić go w
spokoju.
Dłuższą chwilę oboje milczeli, wpatrując się w linię horyzontu,
tam gdzie morze zdaje się przenikać z niebem.
- Naprawdę pięknie tutaj - odezwała się wreszcie Lucy. - Po co
mielibyśmy opuszczać tę wyspę? %7ładen Nowy Jork nie da się
porównać z tutejszymi krajobrazami.
- Aż tak ci się tu spodobało? Naprawdę? Zajrzała mu w oczy,
lecz zaraz odwróciła głowę.
To, co by jej się naprawdę spodobało, było czymś znacznie
więcej... Podobałoby jej się być kochaną, to po pierwsze. Po drugie,
sama chciałaby kochać, móc to robić, wyrażać otwarcie, bez obawy, że
jej uczucie zostanie odtrącone. No i pragnęłaby też, aby ich dziecko nie
było tylko pionkiem w jakiejś jego grze, lecz owocem serdecznego
związku. Oczywiście rozumiała, że żąda za wiele i że lepiej porzucić
takie marzenia. Westchnęła.
- Próbuję sobie jakoś wyobrazić naszą przyszłość... - Spojrzała na
Guida. - Ale nie bardzo ją widzę.
- Któż zna przyszłość! - Machnął ręką. - Ja uważam, że najlepiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates