[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wstrząsnął głową, popatrzył trochę i rzekł niedbale:
- To wcale co innego - Bohdan starszy od ciebie - on dziś, a ty jutro.
W żaden sposób nie mogliśmy się porozumieć.
Na koniec też i wieczór się skończył, wszyscy spać poszli według tego, jak gdzie komu
starania Ludwinki nocleg przyrządziły.
Karol, Cyprian i ja dostaliśmy maleńką na poddaszu izdebkę.
Cyprian pierwszy się położył i o zgaszenie świecy upomniał. Zmęczonemu podróżą, cho-
remu nawet, jak to z twarzy jego było widać, nie chcieliśmy chwil do spoczynku potrzebnych
zabierać. Poszliśmy oba za jego przykładem, skoczyli prędko w łóżka nasze i prędzej jeszcze
zasnęli owym smacznym, błogosławionym pierwszym snem wszystkich nocy spokojnej jesz-
cze młodości - przynajmniej ja tak usnąłem.
Nagle, w parę godzin może, blask mię jakiś przebudził. Patrzę - aż tu Cyprian stoi nad
moim łóżkiem.
W jednej ręce trzymał on zapaloną świecę, a drugą tak jej płomień obejmował, żeby cień w
stronę Karola padał, zaś światło na mnie - przez rozchełstaną koszulę widać było jego piersi
zapadłe i wszystkie kości, z anatomiczną dokładnością spod skóry się rysujące - rzekłbyś, że
to szkielet jaki z lekka tylko cielistą błoną pociągnięty, lecz za to całe życie trupich piersi do
twarzy jego uciekło - była to twarz na ową chwilę grą nerwów i muskułów do pierwszej mło-
31
dzieńczości wrócona, były to oczy ciepłym promieniem bijące, usta purpurą świeżej krwi
wypełnione, czoło, jakby od niewidzialnej gwiazdy jaśniejące - była to, jednym słowem, gło-
wa wskrzesiciela na ramionach umarłego. Sprzeczność uderzająca, niesłychana a cudna.
Pod jej urokiem, w chwili niespodzianego przebudzenia, nawet sobie wyrazów na zapyta-
nie dobrać nie mogłem, przetarłem tylko oczy, zerwałem się i usiadłem. Brat lekko mię znów
ręką na posłanie przechylił i dał znak milczenia.
- Cóż to jest? - spytałem go się wreszcie. Cyprian trochę brwi zmarszczył, siadł na brzegu
łóżka, świecę jeszcze zupełnie ku twarzy mojej obrócił, ale nic nie odpowiedział.
- Cóż to jest? - powtórzyłem raz drugi. Znowu milczał - lecz po chwili:
- O czym ci się śniło? - zagadnął mię wzajemnie.
- Nic a nic nie pamiętam - odrzekłem, gdyż tak było w istocie.
- To bardzo zle, Beniaminie. Spróbuj, może przypomnisz sobie.
- Doprawdy, nie mogę ani słówka.
- A ja bym dał sobie lewą rękę po sam łokieć uciąć, żebyś mógł.
- Nie czekaj na to, Cyprianie, bo się przeziębisz jeszcze. Jak można z takim kaszlem w noc
Bożego Narodzenia wstawać boso i nawet płaszcza nie zarzucić.
Brat syknął i ust przygryzł.
- Ja pytam, co ci się śniło? - powtórzył z przyciskiem.
- Pomówimy o tym, tylko wez co cieplejszego na siebie lub połóż się przy mnie.
- Słuchaj, Beniaminie - rzekł brat z powściągniętą, ale widoczną niecierpliwością - mnie
dalibóg żadne alpejskie zimno nie szkodziło; spałem kilka razy pod śniegiem, byłem na gó-
rach, gdzie mi oddech w ustach marznął, i wróciłem stamtąd zawsze zdrowy, rzezwiejszy;
lecz jednego dnia, gdym się rozgniewał,
zaraz mi krew nosem i ustami buchnęła - przestrzegam cię o tej ułomności mojej, bracisz-
ku, nie gniewaj mnie. Bo to widzisz, mój drogi - ciągnął dalej, jakby zgadując niespokojne
zadziwienie moje - są chwile życia, których nie trzeba na drobniuteczkie wrażenia roztrwa-
niać: - A to się zaziębisz - a to wez co ciepłego - a to jedz - a to pij - a to tak - a to owak .
Cierpieć nie mogę całej tej trzygroszowej troskliwości - jeśli na nią będziesz uczuciem szafo-
wał, to kiedyś w wielkim przesileniu i serca ci zabraknie. Mnie, jak o życie, chodzi o przy-
wołanie twego sennego widziadła, mnie w głowie przyszłość, sława... a ty kaszel przypomi-
nasz i gdybym pozwolił tylko, byłbyś bzowymi ziółkami zaczął mię częstować. Czyś ty
Niemka rozkochana, czy siostra szpitalna? Toć to wytrzymać trudno!
- No już nic, już nic nie powiem - lepiej ty mów, czego chcesz?
- Chcę wiedzieć, o czym ci się śniło?...
- A to dziwny człowiek! Chyba z natchnienia naprędce sen jaki ułożę.
- I owszem, proszę, układaj...
- Otóż, słuchaj - śniło mi się, że z drżącą lampką w ręku spuszczałem się do głębokiej pie-
czary - w pieczarze były skarby tak wielkie...
- Kłamiesz, Beniaminie, ja ci mogę lepiej twój własny sen przypomnieć - zastanów się tyl-
ko, czyś nie roił, że byłeś Grekiem w pięknych młodej Grecji latach.
- Oh! nie, za to ci ręczyć mogę, we wszystkich snach przeszłego i przyszłego życia jestem
zawsze tatrzańskim górnikiem, synem ojców moich.
- Alboż ty wiesz, Beniaminie? może ci się też śniło, że byłeś poetą, lecz zrozumiejmy się
dobrze - nie takim poetą z piórem w ręku, z palcami w atramencie uwalanymi, nad drewnia-
nym stolikiem, a do tego jeszcze w szlafroku i pantoflach - oh! nie, może ci się śniło, że byłeś
poetą w dawnych wiekach i na młodszej ziemi, że miałeś siedmiostruną lutnię w dłoni, a nad
sobą tylko niebo, a dokoła siebie, zamiast czterech ścian wilgotnego muru, przestrzeń bez
końca i mur życiem bijących piersi. I wtedy śpiewałeś sobie pieśń wielką, głośną, śmiałą, a
lud słuchał - czuł - wierzył - i śmiał się, i płakał, i w żelazne miecze dzwonił według tego, jak
pieśń brzmiała. A pieśń twoja, Beniaminie, i wieniec olimpijski twój, bo dla tłumu wielu
32
śpiewało, lecz ty sam zwyciężyłeś, tobie tłum ludu padł pod nogi i bracia-mistrze się ukorzyli.
No, cóż myślisz? snem takim czyżby śnić nie warto - chociażby potem zaniemieć na wieki...
- Prawdę rzekłeś, bracie, ty lepiej ode mnie moje własne sny pamiętasz - snem poety ja
nieraz marzyłem, ale bez wieńca olimpijskiego, bez ukorzonych współzawodników, bez tłu-
mów u nóg moich - marzyłem tylko, że wszystkie serca tętnem krwi mojej biły, a w moim
uczuciu spromieniło się każde w świat Boży rzucone uczucie, że byłem ze wszystkimi i wszy-
scy byli ze mną - nie niżej, nie dalej, tylko tuż pod bratniej ręki dotknięciem, tuż w samym
dzwięku mej pieśni.
- Dobrze, dobrze, Beniaminie, ale dzwięk pieśni to jeszcze nie wszystkość życia twojego.
Młody jesteś, młodość sama przez siebie władzą i zdolnością - użyć jej musisz koniecznie,
nadmiar siły trzeba ci przelać choćby w pustotę; potrzebie gwałtownych ruchów trzeba stwo-
rzyć odpowiednie choćby i szaleństwo, bo przecież wszystkie arterie wzbierają czerwieńszym
sokiem, niby lawą gorętszą; jeśli zbytku twojego nie ciśniesz na świata uciechy, to się natura
wstecz cofnie i głębię ducha zatruje. Trzeba szaleć, Beniaminie - czy snu takiego nie miałeś?
Może też kiedy widziałeś sam siebie w wozie złocistym, jak dzielnym rumakom cugli popu-
ściwszy, biegłeś do mety z najsławniejszymi gonitw bohaterami - ty, taki młody, taki nie-
wprawny - daj pokój lepiej, bo tysiące patrzą na ciebie: tam rzędem kobiety, tu starce, które
cię poważnie za nieroztropność zgromią, tam młodzi towarzysze, którzy próżność niewczesną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates