[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tej nocy obrabowano dwór. Czy zginęło coś cennego? znowu szyderstwo za-
brzmiało w jej głosie.
Wzruszyłem ramionami.
Przecież pani dobrze wie, że nic nie zginęło. Po prostu ukradziono tajem-
nicÄ™.
Czy zawiadomił pan milicję?
Tak.
No, to powinien pan mieć nadzieję, że tajemnica zostanie odzyskana. Czy
również i mnie kazał pan aresztować?. . . zaśmiała się.
Och, nie jestem aż tak naiwny. . .
Wyciągnęła rękę i delikatnie poklepała mnie po plecach.
Niech pan będzie rozsądny, panie kustoszu powiedziała z uśmie-
chem. Trzeba się nauczyć przegrywać. Tym razem trafił pan na ludzi, którzy
148
okazali się sprytniejsi. Zresztą potrząsnęła jasnymi lokami nie jestem zaro-
zumiała i nawet nie uważam, że pan był głupcem w tej sprawie. Mieliśmy więcej
atutów niż pan. A ściślej: mieliśmy wszystkie atuty w ręku, a pan tylko plotki.
Przede wszystkim wiedzieliśmy, jaką tajemnicę kryje dwór Czerskiego, znaliśmy
tajne przejście do biblioteki. Nawiasem mówiąc, w pewnym sensie mieliśmy pra-
wo do tajemnicy starego dworu. Batura pertraktował z Czerskim na temat kupna
i zapewne dobiłby targu. Ale nagła śmierć Czerskiego pokrzyżowała nam plany.
Sprawa tym bardziej była dla nas przykra, że Batura już od dawna ma kupca na
te rzeczy, odkryte przez Czerskiego. Ale z chwilą gdy pan objął dwór, wiedzieli-
śmy, że wszelkie pertraktacje z panem nie mają sensu. Trzeba było uciec się do
ostateczności, to znaczy ukraść tajemnicę. I tak się stało, proszę pana. Zrobiliśmy
to na tyle sprytnie, że nie ma żadnego dowodu naszej działalności. Nie dowiedzie
pan ani mnie, ani Baturze, ani nikomu innemu, że znaliśmy tajne przejście, ba! że
korzystaliśmy z niego. A najważniejsze, że nie udowodni nam pan rabunku. Do
licha, panie kustoszu, przecież z waszego dworu nic nie zginęło.
Ale ja znam tajemnicÄ™. . .
Tylko pan i my wiemy, co się naprawdę wydarzyło we dworze. My, ze zro-
zumiałych względów, nikomu o tym nie powiemy. A pan? Pan również powinien
milczeć we własnym, dobrze pojętym interesie. Wobec swoich władz jest pan
w najlepszym porządku. Nic z dworu nie zniknęło, nic nie zostało uszkodzone.
Wszystko pozostaje w zgodzie z księgą inwentarzową. O co więc chodzi? Roz-
stańmy się w zgodzie, jak przyjaciele. Nikt się i tak nie dowie, że tym razem pan
przegrał. Pańska sława detektywa-amatora na niczym nie ucierpi. . .
Z zaplecza wyszła barmanka i zbliżyła się do naszego stolika.
Dużą kawę poprosiła panna Marysia.
A ja. . . niestety, już muszę wyjść powiedziałem do barmanki.
Gdy odeszła za bufet, Marysia położyła swoją dłoń na mojej ręce.
Niechże się pan nie smuci, panie kustoszu. Wszystko będzie dobrze. Tylko
my i pan znamy tajemnicę. Niech pan wróci do dworu i więcej nie myśli o tej
sprawie.
Wstałem od stolika.
Czy zna pani Å‚acinÄ™?
Nie. . .
Jest takie łacińskie przysłowie, które pani powiem: Quidquid agis, pru-
denter agas et respice finem.
Co to znaczy? zaniepokoiła się.
Batura zna dobrze łacinę. Proszę mu przekazać moje słowa.
Złożyłem jej ukłon i opuściłem lokal. Wracając do dworu powtarzałem łaciń-
skie przysłowie, które w tłumaczeniu brzmiało: Cokolwiek czynisz, mądrze czyń
i oczekuj końca.
149
Albowiem miałem już niemal pewność, że ostatnie słowo w tej sprawie będzie
należało do mnie.
ROZDZIAA DWUNASTY
NA TROPACH ZAGADKI " PROTESTY DYREKTORA " KIRKOR GUBI
SKRZYDAA " JAK BALLADYNA ZABIAA ALIN " POWRÓT DO
DWORU " SCHWYTANIE PRZESTPCÓW " TRZY BADY BATURY "
O SZTUCE AKTORSKIEJ " WYJAZNIAM ZAGADK
NIESAMOWITEGO DWORU
Po południu zerwał się silny wiatr. Z impetem napierał na ściany dworu, gwiz-
dał w kominach, łomotał okiennicami. Jak potężne jezioro szumiały drzewa w par-
ku. A gdy zapadł zmrok, o szyby zaczął podzwaniać drobny, jesienny deszcz.
Okutany w palto siedziałem samotnie w sali balowej. Zapaliłem żyrandol, jak-
bym oczekiwał gości zaproszonych na bal. Krzesło przysunąłem sobie do komin-
ka, na którym od dawna nie palił się ogień. Na kolanach trzymałem szkicownik
i wciąż od nowa rysowałem masoński motyw: strąconą koronę przebitą pugina-
łem. Od czasu do czasu podnosiłem wzrok znad kartki, rozglądałem się po ścia-
nach, wpatrywałem się w zakurzone lustra, w rzezby obramowujące kominek.
Szeptałem do siebie jak pacierz: W wężach splecionych, w strąconej koronie. . .
I aż drżałem z niecierpliwości, przeczuwając, że jeszcze chwila, jeszcze jeden
wysiłek mózgu, i odkrycie Czerskiego stanie się także moim udziałem. A potem
raptem przypomniałem sobie coś i już wiedziałem, że znam tajemnicę niesamo-
witego dworu.
Nagle otworzyły się drzwi i weszła panna Wierzchoń.
Ach, więc pan tutaj się ukrywa? powiedziała z odrobiną ironii. Wła-
śnie przyszedł Janiak. Zgodnie z pana poleceniem, ma dozorować dworu. Ale
chyba nie będzie potrzebny, prawda?
A to dlaczego? zerwałem się z krzesła i spojrzałem na zegarek. Stwier-
dziłem, że nadeszła pora, gdy powinniśmy opuścić dwór i pójść na przedstawie-
nie.
Bo w taką straszną pogodę chyba nie zamierza nas pan wyciągać do Jano-
wa. Naprawdę, moglibyśmy sobie darować tę rozrywkę kulturalną.
To niemożliwe pokręciłem głową. I dodałem stanowczo: Idziemy na
przedstawienie.
151
Pogasiłem światła w sali balowej, drzwi zamknąłem na klucz. W sieni spotka-
Å‚em Janiaka.
Pan będzie czuwał w mojej kancelarii wprowadziłem go do mojego
pokoju. Potem poszedłem do kwatery Bigosa, gdzie musiałem podnieść głos, aby
ten młody człowiek raczył opuścić swoje ciepłe legowisko.
Najmniej kłopotów miałem z dyrektorem Marczakiem. Może naprawdę uwie-
rzył, że jest wielbicielem szkolnych przedstawień? Posłusznie wdział płaszcz i na-
sunął na czoło kapelusz.
Zdaje mi się, że mamy straszną pogodę stwierdził z westchnieniem.
Pokrzykując głośno spędziłem swoje stadko do sieni. Jeszcze raz przypo-
mniałem Janiakowi o obowiązku czuwania nad dworem. Wreszcie zamknąłem
drzwi frontowe na klucz i pomaszerowaliśmy przez park w stronę szosy.
Nie cierpię pana. Tak jest, nie cierpię pana mówiła panna Wierzchoń,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcÄ™ już wiÄ™cej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates