Ĺťakowski Jacek Co dalej panie MroĹźek 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rancho. Byli PaÅ„stwem Guzman, którzy robiÄ… interesy z señorÄ… SusanÄ… Mro\ek.
Rachując przyszłe dochody, które mieli uzyskać za dwa albo trzy lata, gdy inwestycja się
zwróci, ju\ teraz poczuli się bogaci. Nie chcieli na to bogactwo oczekiwać latami.
Projekty, business plany, odległe rachuby wzięli za rzeczywistość. Ju\ zatem wedle projektów
 nie wedle realnych dochodów  mierzyli swoje
potrzeby i planowali wydatki.
Mro\kowie musieli widzieć symptomy tej zmiany, ale jakimś cudem ich nie dostrzegali.
Mo\e dlatego, \e pozwolili sobie zanadto się do Guzmanów przywiązać, a mo\e za bardzo się
przywiązali do myśli, \e to dzięki Paco całe rancho się kręci, a dzięki Flor Susana
ma na miejscu prawdziwÄ… podporÄ™.
Ale najgorszego i tak chwilowo zobaczyć nie mogli, w ka\dym razie tak długo, jak długo
34
Guzmanom ufali. Bo trzeba by było stracić zaufanie, by sprawdzać, czy
robotnicy rzeczywiście dostawali jedzenie, na które Paco codziennie brał od Susany
pieniądze. Indianie z wioski zbyt sobie przecie\ cenili mo\liwość dorobienia na rancho, by
skar\yć się na rządcę. I trzeba by było wzbudzić w sobie nieufność, \eby kontrolować, czy
rzeczywiście z pick-upa wyładowano zakupy, na które Flor przedstawiała rachunki. śe
nie wszystko tu bywało w porządku, Mro\kowie mieli się dowiadywać od innych
pracowników dopiero, kiedy Guzmanów ju\ w Epifanii nie było.
Wiosną 1994 roku Susana uznała, \e czas ju\ skończyć z chałupnictwem. Od jakiejś
zbankrutowanej fabryczki kupiła kilka maszyn do produkcji konfitur
i umieÅ›ciÅ‚a je w nieco przerobionej starej La Cabañe
Tymczasem bomba cykała nie tylko w Epifanii. 1 grudnia 1994 roku Carlos Salinas
de Gortari  wielki charyzmatyczny prezydent Meksyku  przekazał urząd
bezbarwnemu Ernesto Zedillo  swemu koledze z rzÄ…dzÄ…cej niemal od poczÄ…tku wieku Partii
Rewolucyjno- Instytucjonalnej. Niebawem spektakularny meksykański cud gospodarczy
zamienił się w jeszcze bardziej spektakularną katastrofę. Wielki prezydent
okazał się wielkim hochsztaplerem, który du\ą część meksykańskiej gospodarki
sprywatyzował z korzyścią dla siebie i swoich przyjaciół. Na dodatek, wkrótce po
przekazaniu urzędu okazało się, \e najbli\sze otoczenie byłego prezydenta zamieszane
jest w handel narkotykami i głośne morderstwa o polityczno-mafijnym podło\u, a
meksykański peso, którego kurs sztucznie utrzymywano na absurdalnie wysokim
poziomie, niemal z dnia na dzień stracił 60 procent swojej poprzedniej wartości.
Meksyk się zawalił. Pięćdziesiąt miliardów dolarów międzynarodowej pomocy mogło
poratować meksykańską walutę, ale nie mogło uratować całej gospodarki, ani tym
bardziej meksykańskiej dumy. Kiedy w marcu 1995 roku, trzy miesiące po ustąpieniu z
urzędu, Carlos
35
Salinas uciekł do Ameryki, w Meksyku coś pękło. Ruszyła fala spektakularnych bankructw.
Bezrobocie rosło dosłownie z tygodnia na tydzień. Ci, którzy zachowali pracę,
zarabiali często o połowę mniej ni\ przed wyborami.
Z dnia na dzień runęło wszystko: stabilna waluta, rozwijająca się gospodarka, fortuny
bogaczy i nadzieje biedaków, rachuby inwestorów i ambicje Południa, które ju\-ju\
miało dogonić od zawsze bogatszą Północ. To nie był ten sam Meksyk co parę miesięcy
wcześniej. I w tym innym Meksyku \yli ju\ zupełnie inni Meksykanie.
Wiosną i latem 1995 roku Mro\kowie z przera\eniem obserwowali gwałtowny powrót
meksykańskich demonów uśpionych chyba od czasów rewolucji Zapaty. Pod
barokowymi formułkami wyszukanej grzeczności, które wypełniają tu rozmowy nawet
prostych ludzi, coraz wyrazniej widzieli błysk starego, groznego szaleństwa, a mo\e równie\
strachu  nawet przed samym sobą. Gdzieś zginęła meksykańska otwartość. Miejsce
zbiorowego pogodnego i optymistycznego spokoju zajmowały teraz kolektywne lęki.
Jakby dur padł na ludzi. Z miesiąca na miesiąc ulice, po których przez lata mo\na
było spacerować nocą, stawały się niebezpieczne nawet w samo południe. Na drogę do
Vera Cruz, którą od epoki Dzikiego Zachodu, a przynajmniej od czasów Zapaty i
Pancho Villi, podró\owano bez najmniejszej obawy, wrócili rozbójnicy z meksykańską
szarmancją rabujący podró\nych. Zwyczajowa korupcja, bez której Meksyk
zawsze trudno było sobie wyobrazić, stała się teraz podstawowym
zródłem dochodu urzędniczej biedoty. Od dawna bez łapówki trudno tu było cokolwiek
załatwić. Ale teraz trzeba ju\ było płacić tak\e, kiedy się niczego załatwiać nie chciało.
śeby sobie dorobić do z\artej przez inflację pensji, policjanci z drogówki zaczęli
pobierać od kierowców myto, monterzy telefoniczni \ądali łapówek za to, \e nie psują
sprawnych telefonów, listonosz domagał się od adresata opłaty za to, \e nie
gubi adresowanych doń listów.
Meksyk stawał na głowie. Kiedy jesienią 1995 roku Sławomir Mro\ek wyjechał do
Krakowa, Epifania była ju\ tylko samotną szczęśliwą wysepką w morzu
meksykańskiego narodowego nieszczęścia. Na rancho bowiem wcią\ jeszcze wszystko
szło wyśmienicie, a nawet coraz lepiej. Jakby gwałtownie przebudzone meksykańskie diabły
chwilowo nie miały do Epifanii wstępu. Jakby Kudłaty, ów demon, który po latach zmagań
wreszcie tu Mro\ka przygnał, chronił go teraz przed swymi meksykańskimi braćmi.
A jeśli cokolwiek mogło niepokoić kogoś w Epifanii, to mo\e najwy\ej
dziwna popołudniowa nerwowość słu\ących, które ni z tego, ni z owego zaczęły się
bać jakiegoś wcześniej nie istniejącego tajemniczego potwora, który miał na nie czyhać
przy drodze do wioski. Ale czy lekko dr\ące ręce obawiających się powrotu do domu
kuchennych lub pokojowych pomocy i najwy\ej parę stłuczonych z tego powodu
talerzy mo\na w ogóle liczyć w rachunku kosztów przebudzenia Demonów? Czy na
trzęsące się lub wilgotniejące dłonie oraz stłuczoną zastawę jest miejsce w bilansie
krucjaty przeciwko Demonom przybierającym postać tajemniczych potworów 
wampirów, średniowiecznych diabłów, ogromnych nietoperzy, małych jaguarków  na
które całe wioski miały wkrótce polować z łopatami, maczetami, widłami, o których
pojawieniu się miały donosić lokalne gazety i które wiejscy proboszczowie mieli odpędzać
urządzając wielogodzinne procesje? Bo jeśli nie warto, to mo\na powiedzieć, \e a\ do
fatalnej soboty 28 pazdziernika 1995 roku bilans Epifanii był w zasadzie czysty.
To nie była tylko, ot taka sobie, sobota. Bo właśnie w tę sobotę zaczęła się wielka,
doroczna Feria de Tlaxcala. Poprzedzający Zaduszki, trwający cały tydzień historyczny
jarmark, na którym rancho  La Epifania po raz pierwszy miało swoje stoisko z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcÄ™ już wiÄ™cej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates