[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rano, panie Lewis. Upewniwszy się, \e Sam i sekretarka Joannę poradzą sobie, wyszła z
biura. Sam bardzo lubił samodzielne kierowanie kancelarią, a szczególnie pracą dwóch
dziewcząt zatrudnionych na pół etatu. Miały jednak tyle roboty przy I uzupełnianiu akt i
przepisywaniu na maszynie, \e nie mu[ siała się niepokoić.
April zastanowiła się nad kolejnością spraw do załatwienia. Po pierwsze: znalezć
supermarket, w którym pracownicy będą wiedzieli nieco więcej na temat gotowania ni\ ona.
Po drugie: kupić butelkę dobrego wina. Po trzecie: odkurzyć salon i sprzątnąć kuchnię, zanim
Jace wróci do domu.
Pełna obaw przekroczyła próg małego, ekskluzywnego sklepu. Miała nadzieję, \e
ekspedientki mają wystarczające doświadczenie, aby pomóc jej wybrać dobre mięso. Jej
wiedza na ten temat była naprawdę niewielka. W przyszłości być mo\e zapisze się na kurs
gotowania, ale teraz musi działać...
Godzinę pózniej wyszła, dzwigając dwie torby ró\nych smakołyków. Wybrała dobry
sklep. Wieczorem poda Fricassée de Saint-Jacques á l anis z makaronem szpinakowym. Do
tego szparagi... co prawda drogie, ale za to nie mo\na ich zepsuć.
Sprzedawcy okazali się bardzo pomocni. Otrzymała od nich dokładne instrukcje, jak
przyrządzić mał\e w śmietanie. Doradzili jej kupno białego, zabawnego fartuszka.
Właściwie był to maleńki skrawek materiału. Uśmiechnęła I się, wspominając słowa
starszego sprzedawcy poparte filuternym mrugnięciem oka:
I proszę pamiętać: wysokie obcasy. Choćby miała pani na sobie tylko ten fartuszek,
niech pani zało\y pantofle na wysokim obcasie. Mę\czyzni to uwielbiają!
Czas na punkt drugi. Po dwudziestu minutach opuszczała sklep niosąc butelki z trunkami,
które według zapewnień właściciela miały idealnie pasować do głównego dania i do deseru.
Niech Jace spróbuje nie ulec! Miała tylko nadzieję, \e będzie na tyle trzezwy, aby w pełni
docenić jej wysiłki.
A teraz do domu. Pora na punkt trzeci. Na pewno nie będzie to tak przyjemne jak zakupy,
ale za to absolutnie niezbędne. Nie chciała, \eby Jace zauwa\ył stary kurz, I kiedy będzie ją
kładł na dywanie koło kominka. Uśmiechnęła się w duchu.
Zrealizowanie planów wobec Jace a wydawało się jej większym wyzwaniem ni\
dzisiejsza sprawa w sądzie. Przypomniała sobie porzekadło, które zwykła cytować matka:
Nie sztuka układać pasujące do siebie elementy łamigłówki. Zabawa zaczyna się dopiero
wówczas, gdy trafi się na części, które nie dają się razem zło\yć .
I to była prawda. śycie zawodowe miała uporządkowane. Za to osobiste wymagało
du\ych zmian i dlatego przysparzało jej największych zmartwień.
Przed powrotem Jace a do domu zdą\yła posprzątać, wstawić mięso, zamrozić martini i
wino oraz wło\yć fikuśny fartuszek na czarną sukienkę. Zało\yła najwy\sze szpilki i stanęła
przed lustrem, by sprawdzić, jak wygląda. Ciemne włosy okalały jej twarz jak welon. Makija\
miała trochę bardziej wyrazisty ni\ zwykle, ale nie przesadny. Figura niezła, ale co tu kryć,
zbyt szczupła. Obróciła się, \eby zobaczyć ten dodatkowy kilogram, który przybył jej
ostatnio. Nic. Kanciaste kształty, jak dawniej. Westchnęła. Dlaczego nie wygląda jak
seksbomba?
April Flynn. Jesteś ładna i miła, ale nigdy nie będziesz uosobieniem kobiecości
mówiło jej odbicie. Pokazała mu język.
Odczekała prawie godzinę, zanim zadzwoniła do studia. Pan Sullivan ma spotkanie ze
scenarzystami. Nie mówił, ile to potrwa. Prosił, \eby mu nie przeszkadzano. Przeka\ą mu
wiadomość, \e dzwoniła...
Godzinę pózniej zatelefonowała po raz drugi. Udzielono jej takiej samej odpowiedzi,
tylko głos był inny.
O dziewiątej poszła do kuchni i spróbowała mięsa. Ze złością cisnęła widelec. Czy on
zdaje sobie sprawę, \e to jest najlepsza kolacja, jaką przygotowała i nie ma nikogo, kto by to
docenili lak. on mógł jej to robić? To nieistotne, \e takie spóznienia prawie mu się nie
zdarzały, ale w taki wieczór... Przez głowę przelatywały jej ró\ne, raczej uszczypliwe uwagi
na temat postępowania Jace a Sullivana, ale była zbyt nieszczęśliwa, \eby się nad tym dłu\ej
zastanawiać. U\alanie się nad samą sobą było znacznie łatwiejsze.
O dziesiątej przebrała się w szlafrok i chlipała nad resztkami martini, które zrobiła sobie
wcześniej. Zwiece na kominku zamieniły się w roztopione bryły.
O wpół do jedenastej odkorkowała pierwszą butelkę białego wina i prawie pół nalała do
wielkiego kieliszka. Przy ka\dym łyku pozdrawiała w myślach Jace a coraz to nowymi i
bardziej dzwięcznymi epitetami.
O jedenastej była ju\ kompletnie pijana i zasnęła zapłakana na sofie. Szlafrok był do
połowy rozpięty, fartuch zwisał smętnie na biodrze, a pantofle zsunęły się ze zmęczonych
stóp.
Ranek nadszedł zbyt szybko jak dla April. Otworzyła jedno oko, stęknęła i przewróciła
się na drugi bok. Ale słońce nie zniknęło. Promienie słoneczne wdarły się do pokoju i
odbijały się od pościeli. Zamruczała niezadowolona i chciała naciągnąć poduszkę na głowę.
Ręka trafiła na kartkę papieru.
Dopiero po pięciu minutach zdołała otworzyć oczy i przyzwyczaić się do oślepiającego
światła. Następne pięć minut zajęło jej odcyfrowanie listu.
Poło\yłem cię do łó\ka o drugiej. Do zobaczenia wieczorem o siódmej. Nie mogę się
doczekać, \eby upewnić się, czy zdołasz utrzymać prosto głowę. Dwie aspiryny i szklanka
wody na nocnym stoliku.
Całuję cię.
Jace
Przeczytała powtórnie. I jeszcze raz. Głowa jej pękała. Ani jednego słowa, dlaczego się
spóznił wczoraj wieczorem, \adnych przeprosin! Wściekłość zmusiła ją do działania. Usiadła
gwałtownie na łó\ku, \ołądek natychmiast podjechał do gardła.
Uff jęknęła zastanawiając się, czy powinna trzymać się za głowę, czy za brzuch.
Problem rozwiązał się bez jej udziału. Wstała niepewnie i z przera\eniem stwierdziła, \e
łazienka jest okropnie daleko. Pobiegła w stronę ubikacji, niepewna, czy zdą\y na czas.
Ponad godzinę przygotowywała się do wyjścia. Chyba ze dwadzieścia minut stała pod
prysznicem, mając nadzieję, \e kąpiel pomo\e w pozbyciu się kaca. A potem samochód.
Zapomniała, \e zaparkowała go w gara\u i dwa razy obeszła dom dookoła, zanim to sobie
przypomniała. Przeklinała Jace a coraz mocniej. Gdyby nie on, byłaby teraz uśmiechnięta i
szczęśliwa.
Samochód wpadał w ka\dą, nawet najmniejszą, dziurę w jezdni, a zakręty były bardziej
zdradzieckie, ni\ zwykle. Jej \ołądek z trudem to wytrzymywał. Kiedy wreszcie zaciągnęła
hamulec na parkingu, była ledwie \ywa.
Sam rzucił na nią okiem i zawołał wesoło:
Kawa, śmietanka, cukier. Ju\ lecę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcÄ™ już wiÄ™cej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates