[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wiesz chyba, co potrafią zgniatarki na złomowisku?
- Nie będę przyjmować od ciebie drogich prezentów. Nie musisz płacić mi za tę jedną
noc! - rzuciła mu w twarz. Błękitne oczy zalśniły jak sztylety.
Wyraz jego twarzy uległ gwałtownej zmianie. Boleśnie zmru\ył oczy, jak gdyby
wściekła uwaga Amy zadała mu cios prosto w serce.
- Naprawdę nie miałem tego na myśli powiedział z niespodziewaną łagodnością,
wpatrując się w nią powa\nie, niemal błagalnie. - Klnę się na Boga, Amy. - Uwierz mi.
Zmieszana opuściła wzrok. Cała złość ulotniła się nagle.
- Doceniam twoje dobre intencje, Worth, ale nie potrzebuję pomocy - odezwała się po
długiej chwili.
- Przecie\ kiedyś byś się zabiła w tym rozklekotanym wraku! - wybuchnął. - Ka\dy
mechanik powiedziałby ci, \e on nie nadaje się ju\ do jazdy. A gdybyś się zabiła, kto zająłby
się babcią?
Ach, więc tu cię boli... - pomyślała zjadliwie.
Faktycznie, jaki byłby po\ytek z martwego pracownika? Od razu powinna się była
domyślić, \e nie chodzi o jej dobro.
- Zgoda, będę u\ywać tego wozu, ale tylko w związku z pracą dla pani Carson -
oświadczyła oschle.
- Natomiast w \adnym przypadku nie mogę go przyjąć.
- Jesteś piekielnie uparta - syknął, ściszając głos na widok Baxtera, niosącego tacę z
ogromnym stekiem, pieczonymi ziemniakami i sałatką. Jedli swoje porcje w milczeniu. Gdy
skończyli, podano kawę. - I co, nie zmienisz zdania na temat samochodu?
- odezwał się wreszcie Worth.
- Nie zmienię.
- Amy, chciałem tylko odwdzięczyć się za wszystko, co zrobiłaś. - I uspokoiłeś swoje
sumienie kupując mi samochód - podsumowała bezlitośnie. - A swoją drogą, interesuje mnie,
czy podobnie odwdzięczałeś się innym kobietom za taką usługę? - zapytała z niewinnym
uśmieszkiem, który jednak momentalnie zastygł jej na wargach. Worth gwałtownym ruchem
cisnął o ścianę swoją pustą fili\ankę. Krucha chińska porcelana rozprysnęła się w kawałki.
Amy drgnęła przera\ona, a potem osłupiała patrzyła, jak twarz mę\czyzny przybiera
kamienny, nienawistny wyraz. Bez słowa odwrócił się i wyszedł z pokoju.
W następnej chwili w drzwiach pojawił się zaniepokojony hałasem Baxter i załamał
ręce na widok rozbitego cacka. Amelia siedziała ze ściśniętym gardłem, tłumiąc wzbierający
szloch.
Stary kamerdyner był zbyt dyskretny, by zadawać pytania, ale usiłował dodać jej
otuchy spojrzeniem, unosząc głowę znad pracowicie zbieranych z podłogi okruchów.
Dr\ącymi rękami uniosła fili\ankę do ust, parząc się kawą. Wreszcie uspokoiła się na tyle, \e
zdołała wstać. Gdy doszła do swojego pokoju, rzuciła się na łó\ko i na dobre dała upust łzom.
Wypłakiwała z siebie wszystko: napięcie ostatnich tygodni i \al po jedynej miłości, którą
odnalazła tylko po to, by ją stracić. Płakała ze złości nad swoją głupotą i jej konsekwencjami,
które mogły zrujnować całe jej \ycie. Płakała, poniewa\ zraniono ją boleśnie i głęboko. Tam,
w kuchni, Worth popatrzył na nią z nie ukrywaną nienawiścią!
Następne dni zdawały się potwierdzać ponure przypuszczenia Amy. Sobota i niedziela
były dla niej torturą. Worth przebywał w domu, lecz traktował ją z okrutną obojętnością. Za
wszelką cenę starała się go unikać, a jednocześnie ukryć przed Jeanette katastrofalny stan
swoich nerwów. Twardo postanowiła jednak, \e zniesie wszystko. Powtarzała sobie bez
przerwy, \e musi pogodzić się z sytuacją. On ju\ jej nie pragnął, była więc dla niego tylko
chodzącym wyrzutem sumienia. Gdy w poniedziałek rano oznajmił, \e wyje\d\a, Amy
ogarnęło dziwne uczucie ulgi i rozpaczy zarazem.
Kiedy przyszedł po\egnać się z babką, Amelia, nie zwa\ając na jego piorunujące
spojrzenie, nie ruszyła się z miejsca u wezgłowia łó\ka. Miała ostatnią okazję, by na niego
popatrzeć. Chciała zachować w pamięci obraz imponującej postaci w eleganckim tropikalnym
garniturze. - W razie potrzeby kontaktujcie się z hotelem Sheraton w Bogocie - oświadczył. -
Będę informował recepcję, gdzie mo\na mnie znalezć.
Amy w milczeniu skinęła głową, nie mogąc wydobyć głosu. Bo\e, \eby tylko się nie
rozpłakać i nie dać mu poznać, jak bardzo mnie rani, zaklinała się w duchu. Zacisnęła
kurczowo dłonie, by nie zauwa\ył, jak dr\ą. Wreszcie zdołała zmusić się do uśmiechu.
- Przyjemnej podró\y - powiedziała. Poszukał spojrzeniem jej oczu. Sprawiał
wra\enie spokojnego i dziwnie nieobecnego. Otwarcie zlustrował jej postać, nie pomijając
\adnego szczegółu. Na ułamek sekundy zatrzymał wzrok na ustach.
- Dbaj o babcię, Amy - poprosił. - I o siebie - dodał zmienionym tonem.
- Ty te\ - odparła swobodnie. - W d\ungli są drapie\niki, równie\ dwuno\ne. Miej się
na baczności.
- I nie wchodz w drogę przemytnikom narkotyków - dorzuciła Jeanette, z troską
patrząc na wnuka. - Te kolumbijskie mafie są szczególnie niebezpieczne.
- Będę uwa\ał - zapewnił, nadal nie spuszczając uwa\nego spojrzenia z bladej twarzy
Amy. - Odprowadz mnie, dobrze?
- Och, jeśli nie sprawia ci to ró\nicy, wolałabym, \ebyśmy po\egnali się tutaj -
powiedziała nieszczerze.
- Nie, proszę cię, chodz - nalegał. Amy podniosła się z miejsca, zerkając
przepraszająco na Jeanette, która podejrzliwie przysłuchiwała się tej wymianie zdań. Worth
jeszcze raz po\egnał babcię i zamknął drzwi. Wyszli na taras.
- O co ci chodzi? - zapytała opryskliwie. W jednej ręce trzymał dyplomatkę, lecz
drugą uniósł podbródek Amy, zmuszając ją, by spojrzała mu w oczy. Znów górował nad nią.
Czuła na twarzy jego oddech, chłonęła delikatny zapach wody kolońskiej. Nienawidziła go w
tej chwili za ten zamęt w jej myślach, który wywołała jego bliskość i za zdradzieckie
dreszcze, jakie przeszyły jej ciało.
- Nie mógłbym odjechać ze świadomością, \e mnie nienawidzisz - powiedział,
starannie dobierając słowa.
- I wybacz, \e zrobiłem ci scenę z powodu tego twojego cholernego grata. Niełatwo
przyszło Amy opanować dr\enie głosu.
- W porządku, Worth. Ju\ o tym zapomniałam.
- yle mnie wtedy oceniłaś, Amy. Nie myślę o tobie jak o kochance na jedną noc i
nigdy cię tak nie traktowałem. Te pogardliwe słowa to twój wymysł. Mnie nawet nie
przyszłyby do głowy. Miała ochotę zapytać, czemu a\ tak go to dręczy, lecz w końcu
wzruszyła tylko lekcewa\ąco ramionami.
- Daj spokój, nie ma o czym mówić. Było, minęło...
- Czy\by? - Zmru\ył oczy i zbli\ył ku niej twarz. Usłyszała jego nierówny oddech. -
No, chodz, po\egnaj mnie ładnie.
Spragniony pocałunku szybko przyciągnął Amy ku sobie. Tym razem, działając pod
wpływem instynktu samozachowawczego, zdołała wyrwać się gwałtownym ruchem z jego
ramion. Wiedziała, \e jeszcze chwila, a ulegnie twardym, gorącym wargom.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates