[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Anny. Starannie zamykam drzwi, idę korytarzem. Uświadamiam sobie, że
robię to samo co pulchna starsza pani, suwam nogi po podłodze bez
szmeru. Nagle pojmuję, kogo mi ona przypomina. Panią Santullo!
Przystaję na chwilkę, dziwiąc się, że jej wspomnienie ulotniło się na
długie lata, a powraca akurat teraz.
W Paryżu mieszkałyśmy w starej kamienicy, gdzie mieszkanie na
parterze zajmuje dozorca. Nazywał się Emilio Santullo, przyjechał z
Włoch, by  robić za murarza , jak wielu jego rodaków, ale nie był na tyle
silny, jak mówił. Rzeczywiście wyglądał na wychudzonego, ściskał
spodnie paskiem, aż w talii robiły się fałdy, był pochylony, trochę drżący
niczym trzcina. Robiło mi się słabo zawsze, gdy musiałam go o coś spytać.
Byłam pewna, że kiedyś spadnie z drabiny albo ze schodów, że nie będzie
w stanie przytrzymać ciężkiej bramy wyjściowej i zostanie przez nią
zmiażdżony. Okazywałam mu atencję, proszę uważać na to, proszę
uważać na tamto, i myślę, że sprawiało mu to przyjemność. Mówił:  Pani
jest jeszcze gorsza niż moja żona, pani Soniu .
Czasem popołudniami zostawali z Anną. W ich małym dwupokojowym
mieszkaniu ładnie pachniało świeżo ugotowanym makaronem, a pani
Santullo uczyła mnie, że są tylko dwa sposoby przygotowywania sosu
pomidorowego. W trzy minuty, na dużym ogniu i wtedy pryska na
wszystkie strony, albo dwie godziny na małym ogniu, piano, piano.
Niekiedy przychodziłam do nich na kieliszek wina, siadaliśmy we troje
przy niewielkim stole nakrytym jasnozielonym ceratowym obrusem,
zawsze czystym, ale tym samym od lat. Pani Santullo, której imienia nie
znałam, odsuwała na bok papiery, bo to ona zajmowała się rachunkami za
drobne prace, jakie wykonywał pan Santullo.  Emilio , mówiła, prawie
nie wymawiając początkowego E, jakby jego imię prześlizgiwało jej się na
języku. Nie wiem, czy zdawała sobie sprawę ze słodyczy i uczucia, jakie
wkładała w wypowiedzenie tego imienia... Pani Santullo nalewała nam
likier melonowy, grappę albo  kiedy wracali z wakacji we Włoszech 
otwierała lacrimachristi, białe wino; piłam je, mrużąc oczy i rozkoszując
się wybuchem nieznanych smaków na języku. Mieli małe drewniane
taborety, na których trzeba było siedzieć prosto, z łokciami opartymi na
ceratowym obrusie. Pani Santullo każdego trzydziestego pierwszego
grudnia zmieniała koronkową zasłonkę na drzwiach stróżówki. Na
przyjęcie nowego roku, mawiała. Spędzała dzień na gotowaniu, robieniu
rachunków męża, roznoszeniu listów i pilnowaniu swego Emilia. O czym
rozmawialiśmy popołudniami, kiedy przesiadywałam z nimi w tej kuchni
pełnej życia, pod pożółkłą mapą Włoch na ścianie, gdy Anna śmiejąc się,
śmiejąc się wniebogłosy, biegała z przyjaciółmi po korytarzu albo po
podwórku? W Paryżu była prawdziwą małą śmieszką. Nie przypominam
już sobie, o czym rozmawialiśmy, ale pamiętam, jaka czułość panowała
zawsze między nimi, jak wymieniali wyrozumiałe uśmiechy, to milczące
wzajemne porozumienie dwóch osób znających siebie na pamięć  mogli
swobodnie dokończyć wypowiadane zdania, ale z szacunku dla siebie tego
nie robili. Ten właśnie szacunek kazał im z uśmiechem wysłuchiwać po
raz nie wiadomo który te same historie opowiadane przez jedno lub drugie.
Pózniej pani Santullo zaczęła się powoli zmieniać. Nie od razu zdałam
sobie z tego sprawę, myślałam, że z wiekiem coraz gorzej znosi codzienną
bieganinę i zajmowanie się mężem jak dzieckiem. Pewnego dnia, kiedy
byliśmy we trójkę, ona, jej mąż i ja, w środku ożywionej rozmowy jej oczy
nagle utraciły cały blask, zniknęły jakiekolwiek emocje i nagle popatrzyła
na nas, jakbyśmy byli obcymi ludzmi. Po chwili wstała, otworzyła drzwi i
poprosiła, żebyśmy wyszli. Pan Santullo podszedł do niej i delikatnie
poprowadził ją do ich sypialni, szepcząc jakieś słowa do ucha. Inni
lokatorzy mówili, że biedna pani Santullo traci rozum; zapominała o
garnku na gazie, zostawiała pocztę na deszczu, nie zmieniała
koronkowych zasłonek, nie zmieniała kwiecistych fartuchów. Madeleine,
moja sąsiadka, która pracowała w szpitalu jako pielęgniarka, powiedziała
mi, że ona na pewno ma chorobę Alzheimera. Wtedy jeszcze nie
wiedziałam, co to jest, więc Madeleine, która potrafiła dużo powiedzieć,
używając mało słów, wytłumaczyła mi, że to niepamięć wszystkiego.
Pomyślałam, że pewnego dnia nie rozpozna swojego Emilia, zapomni, jak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates