[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znowu, pomszczC za swoich pobitych.
Otoczywszy ciasnym kołem mówiCcego słuchajC zrazu pilnie, w nadziei, e
gadaą będzie, jako do księcia w pokorze pójdzie, łaskę dla nich i dla
siebie wypraszajCc. Zmiarkowawszy, e nie o pokorze, lecz o walce dalszej
zamyZla, zakipiC ogromnym gniewem. WznoszC się zewszCd pięZci zaciZnięte.
Nie doZą ich napsuł, utrupił, na zgubę pewnC powiódł, na zatratę wydał, pod
niemieckie miecze naprowadził?
- BodajeZ zdechł, psi synu!
- Bodaj ci wCtroba zgniła!
- Bodaj ci oczy wy\arło!
Cały gniew i \al pora\ki wylewają na jego głowę. Darmo stara się mówić,
tłumaczyć. Krzyczą głośno, przenajgłośniej, \e trza związanego do księcia
pana zawlec i w zamian za to miłosierdzia prosić. Potakują inni. Chwytają
zuchwale strzemiona i wodze. Szarpie się Konrad. Gdy go oblegli zewsząd,
dobywa miecza, wali z wściekłością na prawo, i na lewo, rum (Rum (z niem.)
- miejsce, przestrzeń) sobie czyniąc - ucieka w puszczę głęboko. Patrzą za
nim przeklinając jego ród i głowę.
W głuchej pustce, w bezlistnym borze sam jest teraz, zupełnie sam.
Rozpacz, na którą nie ma lęku, \al wydziera duszę. Przepadło, wszystko
przepadło. Odstąpili go ci sami, za których orę\ podnosił. Przelękli się i
odegnali od siebie. Niechaj na zatratę idzie! Zląsko Niemcom, bratu
panowanie - a jemu co? Darmo się do kogo modlić... Do kogo? Bóg
chrześcijański jest z bratem. Stare bogi pogańskie pomarły, jak ów pień w
dębie spróchniały...
- Oho, hoho! - zawodzi znów puszcza nad głową.
Koń stanął nagle, chrapiąc ostro\nie. Zwycię\ony rycerz podniósł głowę,
rozejrzał się.
Jest na polanie, tej samej, którą niegdyś do \ercy po radę jezdził.
Psykają, jak wtedy, trzciny, szeleści suche sitowie. Pośrodku płowej,
zwiędłej łąki, wśród uschniętego szuwaru zieleni się, jak wtedy, ruń młoda,
zdradziecka, do której nikt \yw nie dotarł, siedlisko bo\ąt puszczańskich.
Złudna jej zieleń, trwająca zimą i latem, na barzynie bezdennej wyrosła,
ciągnie oczy rozbitka.
- Wiła... - szepnął sam do siebie.
Białe, z mgły utkane ciało dzwo\ony wije się ponad zielenią, ni to dym z
ognia zgasłego. Ry\y, miękki włos kudli się górą. Choć z dala, ozró\nić
mo\na ciemne plamy oczu świecących nocą, a martwych dniem. Długie, wiotkie
ręce, niby pasma mgły, wzywają rycerza do siebie. Wyciągają ku niemu, kręcą
wokoło uchwytliwie. U jej stóp siedzi topieluch. Uszatą głowę wynurza z
głębiny i czeka swojej obiaty...
Rycerz pchnął wierzchowca w przód, lecz koń nie chciał ruszyć z miejsca.
Przeto zsiadł i poszedł sam, skacząc z kępy na kępę, z wzrokiem utkwionym w
ciągle oddaloną zjawę.
Zabrakło dna pod nogami, oblepiło ciasno miękkie, bezszelestne błoto,
ułapiło mocno pod kolana, po lędzwie, po pas rycerski... po szyję...
Stojąc w kornej postawie przed siedzącym nieruchomo mandarynem
Czang-fu-tse, Gaetano opowiadał z wolna, aby dać czas sekretarzowi
Pen-ta-san zapisać, co by uznał z opowiadania jego za odpowiednie. Ubrany
był w pstry kaftan i pasiaste portki rybałta, na plecach wisiała wiola z
pękiem wstą\ek. Patrząc machinalnie na wzbudzający w nim niegdyś taki lęk
posą\ek Buddy - blizniaczo taki sam, jak w Karakorum, choć mniejszy -
prawił:
- Ino egzekwie (Egzekwie (łac.) - \ałobne obrzędy kościelne) za
nieboszczyka sprawili, stara księ\na Hedwiga do Trzebnicy ujechała z
powrotem. Gadała pono, \e do śmierci z klasztoru nie wychynie. Prawią, \e
prorokowała, odje\d\ając, srogie rzeczy, jako nikt \ywie nie ujdzie, \e
biada wielka idzie, a groza, ale ludzie siła się tym gadaniem smęcili, tak
mniemając, \e \al po synu rozum jej pomieszał...
Strona 70
Kossak Zofia - Legnickie pole(z txt)
Mandaryn wydał niezrozumiałe chrząknięcie.
- Widziałem, jak wychodzili z tumu po tym nabo\eństwie - opowiadał
chłopiec. - Stary ksią\ę postarzał ze wszystkim, nogami włóczy jak dziad;
młody frasobliwy. Niewiasta jeich, Anna, wielce rada. Gadają o niej, \e
czarowała na zgubę tamtego, ale nie mo\e to być. Pobo\na pani, kościół
funduje w grodzie, a w ka\dy tydzień na twardym śpi i pości dwa dni...
Mandaryn ruszył niecierpliwie powiekami na znak, \e te szczegóły są mu
obojętne.
- Trupa nieboszczyka Konrada nie wyciągnęli z tej trzęsawy - ciągnął
Gaetano strapiony, nigdy bowiem nie mógł rozeznać, co zaciekawi mandaryna,
a co nie. - Mo\e ta i lepiej, bo byliby go miejscy na sztuki ozdarli...
Siła na niego w grodzie nastają... Powiadają, \e wszystkich Niemców chciał
wybić a precz gnać, \eby same Zlązaki ostały...
- Zlązaki muszą go \ałować? - zauwa\ył mandaryn.
- Iii... nie, wasza wielmo\ność. Gadałem tu z jednym szewcem. Prawił:
"Lepiej ta, \e się utopił... Niemce są psy zatracone, ale bez niech
ustałoby kupczenie, a i rzemięsła te\... Najwięcej butów Niemce kupują, bo
nasi boskiem (Boskiem - boso) albo w łapciach chodzą... Ka\dy by szkodę
poniósł... śle jest, dyć jest, a kto wie, mo\e byłoby gorzej..."
- Tolholos przyznaje słuszność śląskiemu szewcowi?
Gaetano poczerwieniał zaskoczony, nigdy bowiem dotychczas mandaryn nie
zaszczycił go pytaniem o zdanie.
- Tak jest, wasza wielmo\ność, oczywiście... Ten rozruch, co by był, te
zamęty! Ju\ci lepiej, \e tak ostało, jak jest...
- A co sądzi o tym czcigodny i uczony Pen-ta-san? - zapytał mandaryn
patrząc w kłębiący się ponad nimi obłok dymu.
Sekretarz zgiął się do ziemi w ukłonie.
- Najmędrszy, czcigodny Czang-fu-tse, perła czi-jenów - odparł - raczy mi
zadać pytanie. Zali mój niegodny umysł ośmieli się nań odpowiedzieć? Nie
będę do tyla zuchwały. Przytoczę raczej, i\ wielki Kung-fu-tse powiada:
"Biada narodowi, który pozwala innemu narzucać sobie język i obyczaj,
sprzeczny z obyczajem ojców jego..."
- Roztropną i sprawiedliwą dałeś odpowiedz, czcigodny - stwierdził z
zadowoleniem mandaryn. - Acz nie znający mądrości Ksiąg, zmarły syn
śląskiego księcia miał słuszny i bystry wzrok. Pora\ka jego jednak nie ma
dla tego narodu \adnego znaczenia.
Przesunął językiem po wąskich wargach i przymru\ając oczy powtórzył jakby
z lubością:
- Najmniejszego a najmniejszego znaczenia...
- Tak jest, czcigodny - powtórzył z pokorą Pen-ta-san.
Jak gdyby przypomniawszy sobie nagle obecność Gaetana, mandaryn rzekł
oschle:
- Dość tych nieciekawych nowin grodzkich. Gdzie tolholos chodził w
ostatnim tygodniu?
- Pod Legnicę - odparł szybko Gaetano.
- Jaka tam okolica?
Pen-ta-san ujął pędzelek.
- Szerokie błonia, wasza wielmo\ność; rzeczka Kocia Struga płynie pod
grodem. Nieznaczna snadno ją w bród przejść... Błonia suche są, grądy, nie
słotwiny jak gdzie indziej; osobliwe dobre pastwiska mają mieszczany
legnickie na błoniu, które Zlązaki zowią Dobrym Polem... niespełna milę na
południe od grodu... Sam gród wcale k'rzeczy jest, z kasztelanem foremnym.
- Las blisko?
- Nie, wasza wielmo\ność; błonia szerokie, rozległe, a\ dziw...
Pędzelek sekretarza muskał papier z miękkim szelestem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates