[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wanda wiozła mężowi niespodziankę w postaci wniosku rozwodowego napisanego pieczołowicie
przez Sabinę.
- Dasz mu to od razu?
- No, właśnie nie wiem - Wanda zakłopotała się nieco. - Czuję się trochę świniowato.
Mieszkanie jest Wacka, po rodzicach. Nie wiem, czy mam prawo...
- Pewnie, że masz! - Ama prawie podskoczyła ze złości. - A to drugie, po dziadkach?! Na
bruk nie pójdzie! Krzysztof mówi, że o pieniądzach z tego interesu milczy jak zaklęty! Myślisz, że
kiedy wyjdzie, to zostanie bez grosza? Ty się o siebie martw, nie o niego!
- No, wiem... - Wanda westchnęła. - Ale mimo wszystko... paczkę mu zrobiłam. %7łarcie.
Pewnie go tam ssie w tym mamrze, bo pojeść to on lubi.
- Dla zdrowotności to dobrze - prychnęła Ama. - Sumienie cię gryzie? Po co? Jego nie
gryzło, jak cię oszukiwał.
- E tam, oszukiwał. Nie mówił wszystkiego. Może i dobrze, bo wtedy bym dopiero miała
zagwozdkę. To już tu?
- Tak. - Ama wskazała napis na bramie. - Wyciągnij papier, który dał ci Krzysztof, bo nas nie
wpuszczą.
Po chwili okazało się, że Anny Marii i jej samochodu nie wpuszczą istotnie. Mogła wejść
jedynie osoba wymieniona w zezwoleniu. Ama nawet się nie awanturowała, bo nie była spragniona
widoku Wacusia. Obiecała kuzynce, że poczeka na nią przed bramą, ile będzie trzeba. Wandzie
kazano przejść przez specjalną bramkę, a kiedy rozległ się alarm, który spowodował, że
skamieniała, zmuszono ją do pokazania wszystkich metalowych przedmiotów, jakie miała przy
sobie. Ama była zadowolona, że to nie ona przechodzi tę procedurę, bo przypomniała sobie, że w
jej torebce w dalszym ciągu spoczywa obronny korkociąg do wina, a strażnicy mogliby go uznać za
bandyckie narzędzie.
W końcu okazało się, że paczka z jedzeniem również nie zostanie przepuszczona, ponieważ
Wanda nie miała zezwolenia na jej wniesienie. Poinformowano ją, że na terenie więzienia, tuż przy
wejściu jest kantyna i tam może kupić to, co uzna za stosowne. Paczkę przejęła zatem Ama i
pocieszyła kuzynkę, że zaopiekuje się nią należycie. Nie zmartwił jej zbytnio fakt, że Wacuś
zostanie pozbawiony domowych rarytasów. W głębi duszy była zdania, że nie zasługuje na nie.
Znękana Wanda zniknęła wreszcie za drzwiami więziennego budynku, a Ama rozsiadła się
wygodnie, włączyła radio i zaczęła z apetytem dematerializować zawartość paczki. Nie miała
pojęcia, że na powrót kuzynki będzie musiała czekać cztery godziny.
Wanda została wprowadzona do małej salki. Na środku znajdował się stolik i dwa krzesła. Na
jednym siedział jej małżonek, nieco zarośnięty i bardziej skapcaniały niż zwykle. Poczuła się
nieswojo i najchętniej by uciekła, ale za drzwiami na korytarzu stał strażnik, który obserwował ją
spod oka. Usiadła zatem na drugim krześle i zastanawiała się, co powinna powiedzieć. Użalać się
nad mężem nie miała ochoty, bo jeszcze miała w pamięci swój strach, ale wydawało się jej, że
należałoby go jakoś podnieść na duchu, zważywszy na to, co za chwilę miała mu oznajmić. Nic
jednakże nie przychodziło jej do głowy.
Wacuś nie miał takich rozterek.
- Przyniosłaś coś do żarcia? - zapytał niecierpliwie, spoglądając łakomie na przezroczystą
reklamówkę, którą wręczono jej w kantynie.
Wanda poczuła urazę. Bałwan! Obchodzi go tylko własny żołądek i nic więcej. Nawet
śmiercią syna bardziej się przestraszył, niż przejął. A ona, głupia, martwi się, że go skrzywdzi,
domagając się rozwodu i jednego mieszkania. Tyle lat go obsługiwała, coś jej się, do cholery, za
fatygę należy!
Przesunęła siatkę po stole w kierunku małżonka i z niechęcią w głosie powiedziała:
- Miałam ze sobą paczkę z domu, ale nie przepuścili. Kupiłam w tej kantynie wszystkiego po
trochu. Głównie słodkie, bo wyboru wielkiego nie mieli. A, i pasztety... Tylko nie rzucaj się od
razu do jedzenia, bo się udławisz - dodała, widząc, że Wacuś niecierpliwie sięga do torby.
Nie zareagował na ostrzeżenie. Wyjął pierwszy z brzegu batonik i łapczywie zaczął gryzć,
jakby od tygodnia nic nie miał w ustach.
Niechęć Wandy nabrała monstrualnych rozmiarów, a doszła do niej pogarda dla samej siebie,
że przez tyle lat tkwiła u boku tego troglodyty i cieszyła się, że tak mu smakuje jej kuchnia. Może
po drodze przegapiła kogoś innego. Kogoś, komu też by smakowała i kto przy okazji
dysponowałby jakimiś ludzkimi cechami. I nie okazałby się pospolitym złodziejem. I
porozmawiałby od czasu do czasu, jak człowiek z człowiekiem, a nie wydawał jedynie jakieś
pomruki. I...
Wanda już nie zdążyła sprecyzować, co jeszcze, bo małżonek nagle znieruchomiał, wydał z
siebie przerażający charkot, a jego nalana twarz oblała się czerwienią przechodzącą powoli w
nieprzyjemną siność. Stanęła jej przed oczami Eleonora i skamieniała. Alergia?!  Przecież żarł
wszystko, nigdy mu nic nie było... Jezusie, Maryjo, co robić?! .
Oprzytomniała wreszcie, poderwała się i dopadła drzwi.
- Panie! Ratunku! Coś mu się stało! Niech pan coś zrobi!
Strażnik rzucił okiem na Piecyka, który sprawiał mało estetyczne wrażenie, bo łapał
powietrze jak wyjęta z wody ryba, a dodatkowo demonstrował dość przerażający wytrzeszcz, i
natychmiast wbiegł do środka. Wezwał lekarza przez coś, co Wanda uznała za walkie-talkie.
- Co mu się stało? Sercowy?
- Nie wiem! - jęknęła Wanda. - %7łarł batona i wtedy... Panie, on się dusi! Wacek, cholero,
oddychaj! Oddychaj, bo cię zabiję!
Nieszczęsna ofiara snickersa bez żadnego miłosierdzia walona przez strażnika w plecy
usiłowała coś powiedzieć. Wanda pochyliła się nad mężem.
- Lwy... - wyłapała pomiędzy kolejnymi charkotami. - Mor... dy... Po...
Oczy mu stanęły w słup i osunął się na stolik. Skamieniałej Wandy nie wyrwało z drętwoty
nawet wejście lekarza.
Ama stała obok samochodu, stwierdziwszy, że musi rozprostować nogi, bo wszystko jej
zdrętwiało od siedzenia i czekania.
- Co się stało?! - przeraziła się na widok zapłakanej kuzynki wychodzącej z bramy.
Wanda niemrawo wsiadła do auta, wydmuchała nos w chusteczkę higieniczną z paczki, którą
miłosiernie obdarzył ją naczelnik więzienia, i jęknęła rozpaczliwie:
- Teraz to już jestem sama jak palec!
- Podpisał te papiery?
- Jakie papiery?! Na moich oczach szlag go trafił! Wdową jestem!
Ama milczała przez chwilę, wreszcie ostrożnie spytała:
- Tak się przejął? Wacuś? Nie pasuje mi to do niego.
- Nawet mu tego nie pokazałam! Nie zdążyłam! Rzucił się na to cholerne żarcie, jakby go
głodzili!
- I co? Zaszkodziło mu? - zdziwiła się Ama. - Tak szybko? Aż takie świństwa mają w tej
kantynie? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates