[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ponad toczoną rakiem grzybni, marszczącą się miliardem fałd, murszejącą niziną
wyrasta inny świat. Zrazu niematerialny taniec dymnych zawirowań synchronizuje
brownowskie ruchy, nadaje im geometryczną ciągłość przeistoczeń i nagle przestrzeń
nasycona swobodnym przemieszczaniem materialnych cząstek znajduje konstanty płaszczyzn
nawisających z wysoka, łączących się nawzajem, przepływających do środka w węzły
zwartych konstrukcji.
Szklane pęcherze, wprowadzone od spodu pod już zmaterializowane formy, rozłupują
się kaskadą iskier nasączających dymy pełnią barw wyzwolonych z alchemicznych tygli,
eksplodują skondensowanym w sercu dzwiękiem, który znów dzieli się na składowe
głębokich pomruków, bulgotów, pisków i westchnień, urywanych szeptów, niemal
artykułowanych głosów.
Ludzi jeszcze nie ma.
Poszczególne barwy i dzwięki przemieszczają się w poszukiwaniu własnych
motywacji, korowodem mydlanych baniek wylewają skondensowany zaczyn na płótna
martwych natur, w pejzaże, portrety, w oczy ikon, znajdują odzwierciedlenie ruchów w
logicznym doborze skali natężeń akustycznej fali, w tonacji, barwie głosu.
Ludzie śpią. Dziewięć więcej.
Szept wiatru, szelest liści, dotyk trawy kołyszącej palce kłosów, zapach czarnoglebia.
Wsłuchać się głębiej.
Na stelażu gałęzi ktoś rozwiesił mlecznobiały świt.
Nie czekaj dłużej wstań!
Tylko nie patrz pod nogi. Jeszcze nie. Zachowaj spokój, nie pozwól, żeby żołądek
skoczył do gardła. Przecież widziałeś nieraz sześcioletni szczeniak na deskach molo przez
odbite w lustrze wody cienie bosych pięt, widziałeś w dymnej błonie prześwitujące dno.
Pod szklistym kożuchem mlecznej rzęsy, Coraz głębiej ścinającym powierzchnię
ustałego stawu przeryta ropnymi bruzdami, zapiekła w szarym popiele równina. Rzadkie
strużki oparów jeszcze biją ku górze i siecią kapilar przenikają w chwiejne rdzenie tylko z
wierzchu stwardniałych kształtów, w odlewy martwych i żywych form, aż się zespolą,
nabiorą cielesności zwartej nawet pod wejrzeniem twoich oczu i nie dostrzeżesz więcej
piaszczystego dna. Sina błona ściągnie ostatni kurcz blizny nad biegnącym w dole pulsem
wdech wydech, zeskorupieje oblazłym z piachu strupem gleby i wróci oparcie twoim
stopom.
Wstań i idz.
* * *
Natan otworzył oczy.
Wsłuchiwał się w ciało, lecz energia komórek inaczej przenikała każdy nerw. Inaczej
niż zwykle. Podniósł ręce przed oczy i nie znalazł obręczy na przegubach rąk.
Zmierć pomyślał,
Jednak śpiewny szmer liści błądził gdzieś wysoko w koronkowych prześwitach gałęzi.
Drzewa nachyliły ostrokół pni cieknących bursztynem, złotawych w górze dołem
ciemniejących mozaiką brązu na płatach kory i wrastającym w szczeliny srebrzystoszarym
mchem.
Dziwnie lekki oddech, jak nigdy spokojna i jasna myśl. Tylko wskoczyć i krzyknąć
zwycięsko, przyjmując świat krzyżem rozpostartych rąk.
Posłuszny wyzwaniu mięśni przewinął się na brzuch i, zanim nozdrza poczuły gorzki
zapach ziemi, nie podkurczając nóg, siłą samych ramion wybił ciało do góry. Stopy ugrzęzły
w wysokiej kępie traw.
Stał nagi i bosy pośrodku polany ograniczonej kręgiem kwitnących zarośli, ocienionej
rozrosłymi szeroko koronami drzew, przez które sączyło się nierealne, słoneczne światło.
Obok dziewięć brył osuniętego żelastwa. Czerwono czarne nacieki rdzy znaczą miejsca
postępującej korozji. Podszedł do pierwszego z brzegu wraka o pancerzu oblazłym nawet z
czarnej barwy, kruszącym się łuszczycą rdzawych blaszek. Uderzył pięścią w zatrzaśnięty
właz. Jazgot blachy wypełnił puste trzewia w ślimacznicy grodzi, kabin, ostygłych na zawsze
motorów. Wstrząsnął się przeszyty metalicznym zgrzytem i wtedy zobaczył ludzi.
Jak on nadzy, pozbawieni lśnienia metalu w sklepieniu piersi poruszanej spokojnym
oddechem, leżeli po drugiej stronie szeregu martwych maszyn.
Nawet nie przejął się, że już nigdy nie wejdą tam, do środka, nie puszczą w ruch
atomowych mięśni, aby przeorać ziemię łopatami gąsienic. Widocznie tak musiało być. Może
innych chwyci lęk różni są ludzie na razie śpią. Nie pamiętające słońca ciała toną w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates