[ Pobierz całość w formacie PDF ]
brzęczały pracowicie wokół rozkwitłych róż, a łany
zboża złociły się na polach. Zdawała sobie sprawę, że
uprawy w majątku Mawdelyn jedynie dzięki wysiłkom
4 Klarysa 49
jej ojca wyglądały prawie tak wspaniałe jak w ich
własnym.
Kuzyn Gwidon powinien być tacie bardzo, ale to
bardzo wdzięczny" pomyślała.
Mijali właśnie peryferia miasteczka, gdy w bramie
plebanii ukazał się pastor, wymachując gorączkowo
ramionami. Woznica, nie czekając na rozkaz, zatrzymał
konie. Duchowny, mężczyzna w średnim wieku, z po
srebrzonymi siwizną skroniami, zbliżył się do powozu.
Właśnie zamierzałem się do pana wybrać, panie
pułkowniku powiedział.
Przykro mi, drogi pastorze, ale czekajÄ… na nas
w zamku.
Pastor miał tak zatroskany wyraz twarzy, że pułkow
nik Templeton natychmiast dodał pośpiesznie:
W jakiej sprawie chciał się pan ze mną widzieć,
pastorze? Czy to coś ważnego?
Wydaje mi się, że tak. Nie chciałbym was za
trzymywać, ale jeżelibyście mogli zajrzeć na plebanię
i poświęcić mi kilka krótkich chwil...
Ależ oczywiście zgodził się pułkownik Temp
leton.
Będę ogromnie zobowiązany dziękował pastor
drżącym ze zdenerwowania głosem. Nie chciałbym
się naprzykrzać, lecz bardzo potrzebuję pańskiej rady.
Woznica i lokaj jadący z tyłu powozu słyszeli oczywiś
cie każde słowo. Kiedy pastor pośpieszył otworzyć bramę
prowadzącą na maleńki podjazd, konie zostały zawró
cone, powóz minął wrota i skierował się w stronę domu.
Plebania była ślicznym budyneczkiem wzniesionym
jakieś pięćdziesiąt lat temu. Klarysa wiedziała, że wypo
sażono go we wszelkie niezbędne wygody. Teraz, kiedy
50
dzieci pastora dorosły już i opuściły rodzinne gniazdo,
stanowił też przestronne mieszkanie dla dwojga ludzi.
Dziewczyna zwróciła uwagę na przepiękny ogród,
prawdziwe oczko w głowie pani Taylor.
Kiedy weszli do sieni, otoczył ich zapach róż ułożo
nych w wazonie na stoliku. W pokoju, do którego
wprowadził ich gospodarz, także ustawiono wazony
pełne kwiatów.
Klarysa doskonale znała to szczególne sanktuarium,
gdzie duszpasterz przygotowywał swoje słynne kazania.
Zciany niknęły za książkami, z których jeszcze niecałe
dwa lata temu kaznodzieja uczył dziewczynę angielskiej
literatury. Pastor był człowiekiem o nieprzeciętnej in
teligencji, więc lekcje z nim sprawiały Klarysie nie
kłamaną przyjemność. Nigdy ich dysputy nie kończyły
się na literaturze. Rozmawiali na wszelkie możliwe
tematy.
Dziewczyna już od dawna rozumiała, jak wielkie
spotkało ją szczęście, że w parafii mieszkał ktoś, kto
potrafił jej odpowiedzieć na każde pytanie. Pastor
dysponował ogromnym zasobem wiedzy i to nie tylko
na temat czasów współczesnych, ale także rozwoju
cywilizacji od samych jej początków.
Klarysa spotkała już duchownego tego ranka w skle
pie, w którym sprzedawano wszystko, czego mógłby
potrzebować ktokolwiek w okolicy. Dlatego też gos
podarz nie witał jej powtórnie. Dopiero gdy usiadła
wygodnie na krześle, zwrócił się bezpośrednio do niej:
Wybacz mi, Klaryso, że zatrzymuję cię w drodze
do zamku.
Nieśpieszno mi tam odparła dziewczyna. Wła
ściwie ani tatko, ani ja nie mamy czasu na pobyt
51
u markiza mówiąc zdała sobie sprawę, że pastor
właściwie nie słucha. Patrzył na jej ojca. Był wyraznie
wzburzony.
Cóż się więc takiego wydarzyło, drogi pastorze?
zapytał pułkownik Templeton.
Dziś rano zaszedłem do zamku zaczął kaz
nodzieja i po dłuższym oczekiwaniu, ponieważ, jak
zrozumiałem, markiz nie zszedł jeszcze na śniadanie,
udało mi się z nim widzieć.
Pułkownik Templeton słuchał z uwagą.
Klarysa czuła, że ojciec jednocześnie zachodzi w głowę,
co takiego mogło się wydarzyć. Dlaczego pastor jest taki
niespokojny?
Jak pan wie, panie pułkowniku mówił duchow
ny nigdy nie spotkałem nowego dziedzica, bo przy
byłem tutaj dopiero dwanaście lat temu.
Pamiętam, rzeczywiście, było to dwanaście lat
temu. Od tego czasu wszyscy jesteśmy szczęśliwi, że
zechciał pan być z nami, drogi pastorze.
Jak panu zapewne wiadomo ciÄ…gnÄ…Å‚ kaznodzie
ja zmarły markiz był dla mnie bardzo łaskaw, za
szczycił mnie nawet swą przyjaznią. Muszę wyznać, że
żyłem tu bardzo szczęśliwie.
Mamy nadzieję, że drogi pastor zostanie z nami na
wiele jeszcze szczęśliwych lat.
Właśnie w tej sprawie chciałem z panem roz
mawiać, panie pułkowniku.
Leonard Templeton odchrzÄ…knÄ…Å‚ zaskoczony. Klarysa
zauważyła, że usiadł nieco sztywniej.
Cóż się stało w zamku dziś rano? spytał
opanowanym głosem.
Pozdrowiłem markiza, przedstawiłem się jako be-
52
neficjent tutejszej parafii i wyraziłem nadzieję, że będę
mógł mu oferować swoje posługi tak samo jak jego
wujowi.
W pokoju zapanowała cisza.
Markiz najwidoczniej nie wiedział podjął pas
tor że moje uposażenie zależy od niego. Kiedy mu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcÄ™ już wiÄ™cej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates