Barbara Cartland Klarysa 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

brzęczały pracowicie wokół rozkwitłych róż, a łany
zboża złociły się na polach. Zdawała sobie sprawę, że
uprawy w majątku Mawdelyn jedynie dzięki wysiłkom
4  Klarysa 49
jej ojca wyglądały prawie tak wspaniałe jak w ich
własnym.
 Kuzyn Gwidon powinien być tacie bardzo, ale to
bardzo wdzięczny"  pomyślała.
Mijali właśnie peryferia miasteczka, gdy w bramie
plebanii ukazał się pastor, wymachując gorączkowo
ramionami. Woznica, nie czekając na rozkaz, zatrzymał
konie. Duchowny, mężczyzna w Å›rednim wieku, z po­
srebrzonymi siwizną skroniami, zbliżył się do powozu.
 Właśnie zamierzałem się do pana wybrać, panie
pułkowniku  powiedział.
 Przykro mi, drogi pastorze, ale czekajÄ… na nas
w zamku.
Pastor miaÅ‚ tak zatroskany wyraz twarzy, że puÅ‚kow­
nik Templeton natychmiast dodał pośpiesznie:
 W jakiej sprawie chciał się pan ze mną widzieć,
pastorze? Czy to coś ważnego?
 Wydaje mi siÄ™, że tak. Nie chciaÅ‚bym was za­
trzymywać, ale jeżelibyście mogli zajrzeć na plebanię
i poświęcić mi kilka krótkich chwil...
 Ależ oczywiÅ›cie  zgodziÅ‚ siÄ™ puÅ‚kownik Temp­
leton.
 Będę ogromnie zobowiązany  dziękował pastor
drżącym ze zdenerwowania głosem.  Nie chciałbym
się naprzykrzać, lecz bardzo potrzebuję pańskiej rady.
Woznica i lokaj jadÄ…cy z tyÅ‚u powozu sÅ‚yszeli oczywiÅ›­
cie każde słowo. Kiedy pastor pośpieszył otworzyć bramę
prowadzÄ…cÄ… na maleÅ„ki podjazd, konie zostaÅ‚y zawró­
cone, powóz minął wrota i skierował się w stronę domu.
Plebania była ślicznym budyneczkiem wzniesionym
jakieÅ› pięćdziesiÄ…t lat temu. Klarysa wiedziaÅ‚a, że wypo­
sażono go we wszelkie niezbędne wygody. Teraz, kiedy
 50 
dzieci pastora dorosły już i opuściły rodzinne gniazdo,
stanowił też przestronne mieszkanie dla dwojga ludzi.
Dziewczyna zwróciła uwagę na przepiękny ogród,
prawdziwe oczko w głowie pani Taylor.
Kiedy weszli do sieni, otoczyÅ‚ ich zapach róż uÅ‚ożo­
nych w wazonie na stoliku. W pokoju, do którego
wprowadził ich gospodarz, także ustawiono wazony
pełne kwiatów.
Klarysa doskonale znała to szczególne sanktuarium,
gdzie duszpasterz przygotowywał swoje słynne kazania.
Zciany niknęły za książkami, z których jeszcze niecałe
dwa lata temu kaznodzieja uczył dziewczynę angielskiej
literatury. Pastor byÅ‚ czÅ‚owiekiem o nieprzeciÄ™tnej in­
teligencji, wiÄ™c lekcje z nim sprawiaÅ‚y Klarysie nie­
kłamaną przyjemność. Nigdy ich dysputy nie kończyły
się na literaturze. Rozmawiali na wszelkie możliwe
tematy.
Dziewczyna już od dawna rozumiała, jak wielkie
spotkało ją szczęście, że w parafii mieszkał ktoś, kto
potrafił jej odpowiedzieć na każde pytanie. Pastor
dysponował ogromnym zasobem wiedzy i to nie tylko
na temat czasów współczesnych, ale także rozwoju
cywilizacji od samych jej początków.
Klarysa spotkaÅ‚a już duchownego tego ranka w skle­
pie, w którym sprzedawano wszystko, czego mógłby
potrzebować ktokolwiek w okolicy. Dlatego też gos­
podarz nie witał jej powtórnie. Dopiero gdy usiadła
wygodnie na krześle, zwrócił się bezpośrednio do niej:
 Wybacz mi, Klaryso, że zatrzymuję cię w drodze
do zamku.
 NieÅ›pieszno mi tam  odparÅ‚a dziewczyna.  WÅ‚a­
ściwie ani tatko, ani ja nie mamy czasu na pobyt
 51 
u markiza  mówiąc zdała sobie sprawę, że pastor
właściwie nie słucha. Patrzył na jej ojca. Był wyraznie
wzburzony.
 Cóż się więc takiego wydarzyło, drogi pastorze? 
zapytał pułkownik Templeton.
 DziÅ› rano zaszedÅ‚em do zamku  zaczÄ…Å‚ kaz­
nodzieja  i po dłuższym oczekiwaniu, ponieważ, jak
zrozumiałem, markiz nie zszedł jeszcze na śniadanie,
udało mi się z nim widzieć.
Pułkownik Templeton słuchał z uwagą.
Klarysa czuła, że ojciec jednocześnie zachodzi w głowę,
co takiego mogło się wydarzyć. Dlaczego pastor jest taki
niespokojny?
 Jak pan wie, panie puÅ‚kowniku  mówiÅ‚ duchow­
ny  nigdy nie spotkaÅ‚em nowego dziedzica, bo przy­
byłem tutaj dopiero dwanaście lat temu.
 Pamiętam, rzeczywiście, było to dwanaście lat
temu. Od tego czasu wszyscy jesteśmy szczęśliwi, że
zechciał pan być z nami, drogi pastorze.
 Jak panu zapewne wiadomo  ciÄ…gnÄ…Å‚ kaznodzie­
ja  zmarÅ‚y markiz byÅ‚ dla mnie bardzo Å‚askaw, za­
szczycił mnie nawet swą przyjaznią. Muszę wyznać, że
żyłem tu bardzo szczęśliwie.
 Mamy nadzieję, że drogi pastor zostanie z nami na
wiele jeszcze szczęśliwych lat.
 WÅ‚aÅ›nie w tej sprawie chciaÅ‚em z panem roz­
mawiać, panie pułkowniku.
Leonard Templeton odchrzÄ…knÄ…Å‚ zaskoczony. Klarysa
zauważyła, że usiadł nieco sztywniej.
 Cóż się stało w zamku dziś rano?  spytał
opanowanym głosem.
 Pozdrowiłem markiza, przedstawiłem się jako be-
 52 
neficjent tutejszej parafii i wyraziłem nadzieję, że będę
mógł mu oferować swoje posługi tak samo jak jego
wujowi.
W pokoju zapanowała cisza.
 Markiz najwidoczniej nie wiedziaÅ‚  podjÄ…Å‚ pas­
tor  że moje uposażenie zależy od niego. Kiedy mu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcÄ™ już wiÄ™cej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates