[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ry, pięć.
Na szczęście Logan skupiony był na prowadzeniu i nie próbował zabawiać jej pa-
sjonującą rozmową.
Wjechali na parking pod budynkiem firmy. W tym pustym podziemnym świecie
tylko gdzieniegdzie paliło się światło. Ruszyli do windy. Ich kroki dudniły na kamiennej
posadzce. Sally ogarnął strach. Zanim jednak zdążyła wpaść w panikę, wjechali windą na
piętro. Kiedy Logan otwierał drzwi prowadzące do firmy, pojawił się ochroniarz.
- Wszystko w porządku, panie Black? - Popatrzył zdziwiony na Sally.
- Tak, Reg. W jak najlepszym. Panna Finch i ja pracujemy nad pewnym projektem.
Zamknąwszy za sobą drzwi, przeszli holem do sali konferencyjnej; tam zsunęli sto-
ły pod ścianę, by mieć środek wolny. Zwiadomość, że nie są w budynku sami, podziałała
na Sally uspokajająco. Logan włączył odtwarzacz. Po chwili dzwięki walca Straussa wy-
pełniły pomieszczenie.
R
L
T
- Może być?
- Trochę staroświeckie, ale mnie się podoba.
- Czyli wszystko gotowe. Co mam robić?
Widząc jego zdenerwowanie, Sally się odprężyła. To nie Logan Black skrzywdził
ją na wiejskiej potańcówce. Teraz, gdy stał z wyczekującą miną, przejęty i niepewny sie-
bie, w niczym nie przypominał chłodnego, aroganckiego prezesa Blackcorp Mining. Wi-
dać było, że wstydzi się swoich niedociągnięć, a jednocześnie pragnie je pokonać, by nie
zawieść siostry.
Uśmiechając się ciepło, Sally podeszła do niego i ujęła za ręce. Lekki dotyk wy-
starczył, aby zakręciło się jej w głowie. Ignorując bicie serca, skoncentrowała się na na-
uce.
Zamierzała uczynić wszystko, aby swoim tańcem Logan olśnił gości.
To był zły pomysł. Bardzo zły.
Kiedy wzięła go za ręce, Logan uświadomił sobie, że może być ciężko. Po pierw-
sze, Sally miała na sobie cienką żółtą sukienkę bez rękawów o przylegającej do ciała gó-
rze i rozkloszowanej spódnicy, która przy każdym kroku falowała wokół jej nóg. Zapew-
ne taki strój idealnie nadawał się do tańca, ale mógł stanowić utrudnienie w zachowaniu
relacji służbowych.
Sally stała naprzeciw niego, spokojna, wyciszona, a on marzył o tym, aby zgarnąć
ją w ramiona...
- Walc to taniec pełen elegancji i gracji - oznajmiła. - Niech się pan skupi chwilę na
muzyce. Prawda, jak lekko i swobodnie płynie?
Próbował spełnić jej polecenie.
- Ważny jest rytm, takt...
- Bardzo ważny - przyznała. - On panu pomoże. Umie pan liczyć do trzech, panie
Black?
W odpowiedzi wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu.
- Och, najmocniej przepraszam. Zapomniałam, że najbardziej lubił pan w szkole
matematykę. Czyli kroki walca powinien pan opanować w mig.
- Mam jeszcze jedną prośbę: czy możemy mówić do siebie po imieniu?
R
L
T
Jej pewność siebie i poczucie humoru sprawiły, że przestał się denerwować. Czuł,
że jest w kompetentnych rękach.
- Możemy - odparła, po czym ciągnęła: - Musisz liczyć do trzech. Słyszysz? Raz,
dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. Raz jest najważniejsze; trzeba je zaakcentować.
- Rozumiem.
- Drugą najważniejszą sprawą jest prawidłowa postawa.
Odruchowo Logan wysunął do przodu brodę, wyprostował ramiona.
- Tak wyglądasz jak ołowiany żołnierzyk. Nie usztywniaj się, musisz się lekko po-
ruszać. - Oczy jej błyszczały. - I koniecznie utrzymuj ramę. Tylko wtedy Diana Devenish
będzie się prezentować wspaniale.
Skrzywił się.
- Czyli cała odpowiedzialność spoczywa na mnie?
- Poradzisz sobie, Logan. A teraz połóż prawą rękę na mojej lewej łopatce.
Wykonał polecenie, ale gdy tylko poczuł pod palcami skórę Sally, wciągnął z sy-
kiem powietrze i cofnął dłoń. Chryste, ona chyba żartuje! - przemknęło mu przez myśl.
Po chwili umieścił dłoń niżej, na osłoniętym fragmencie ciała. Im dalej od gołej skóry,
tym lepiej.
- Trzymasz mnie w talii. O wiele za nisko. - Sięgnąwszy za siebie, Sally podsunęła
mu rękę wyżej. - Powtarzaj sobie: zapięcie od stanika. - Zmrużyła oczy. - Twoja ręka
powinna tam bez trudu trafić.
Kropelki potu osiadły mu na czole.
- A teraz liczmy do trzech... - Urwała. - Dobrze się czujesz?
- Tak, świetnie - skłamał.
Kiedy trzymał rękę na plecach Sally, liczenie do trzech było równie łatwe jak
wspinaczka na Everest.
- To zaczynamy. Raz, dwa, trzy. Lewa noga, prawa, lewa. Raz, dwa, trzy.
Udało się; okrążyli salę, a on nie podeptał Sally palców.
- Dobrze ci idzie, ale czeka nas jeszcze mnóstwo roboty, Powtarzamy. Raz zaak-
centujemy mocniej, dwa i trzy stawiamy nogę lekko. Mocno, lekko, lekko. Mocno, lek-
ko, lekko.
R
L
T
Ze dwa razy zderzyli się kolanami, ale znów nikt nikomu nic nie podeptał.
- Brawo! - zawołała Sally. - Załapałeś!
Z radości pewnie by ją pocałował, tyle że ona przystąpiła do udzielania kolejnych
instrukcji.
- A teraz w dalszym ciągu podkreślamy pierwszy takt, ale tańczymy tak, jakbyśmy
się ślizgali po syropie.
- Zlizgali po syropie?
- Tak. Utrzymujemy poprzednie tempo, ale kroki wykonujemy bardziej płynnie,
takim ruchem posuwistym.
Odsunąwszy się, zademonstrowała, o co jej chodzi.
- Mnie tak nigdy nie wyjdzie - mruknął.
- Nie bądz pesymistą.
- Jestem realistą.
Sally jednak nie zamierzała się poddać.
- Hm. - Przyłożywszy palec do ust, zmrużyła oczy i przez chwilę wpatrywała się w
mężczyznę. - Jesteś znawcą trunków, więc pomyśl o walcu jak o pysznym czerwonym
winie.
W oczach Logana pojawił się błysk rozbawienia.
- I to mi pomoże?
- Wyobraz sobie, że Diana Devenish to wyborny cabernet sauvignon. Obracasz nią,
podziwiasz jej ruchy, jej piękno. Cały czas uważasz, aby nie wylać ani kropelki. Potem
wolno zbliżasz kieliszek do ust i czujesz, jak wino gładko spływa ci do gardła. W tym
czasie ty płyniesz po parkiecie...
- Spróbujmy.
Ponownie ujęła jego dłoń. Ona jest niesamowita, pomyślał Logan, kładąc rękę na
jej plecach. Nie przyszłoby mu do głowy porównywać walca do wina. Skupił się. Tak,
dostrzegał podobieństwo...
- Płyńmy, Logan.
Ruszyli. Raz, dwa, trzy. Mocno, miękko, miękko. Sally była lekka jak piórko i peł-
na wdzięku. Wirując z nią po sali, wciągał zapach jej perfum. Sam nie wiedział kiedy, ale
R
L
T
w którymś momencie przestał się zadręczać, wyzbył się lęków, zahamowań, i po prostu
unosił się i opadał płynnie, w rytm muzyki.
Chyba Sally miała rację. Taniec faktycznie można porównać do picia dobrego wi-
na. Ciekaw był, jak ona smakuje. Podejrzewał, że tak jak jedno z tych win, które w
pierwszej chwili nie wzbudzają entuzjazmu, a o których potem się marzy. Tak, zdecydo-
wanie pragnął poznać lepiej smak Sally Finch... Potknął się.
- Przepraszam - szepnął. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates